Urzędy pracy to organy administracji powołane w celu realizacji polityki rynku pracy, przeciwdziałania bezrobociu i łagodzenia jego skutków.
Tę zmodyfikowaną definicję słownikową wprowadziłam celowo, aby przypomnieć, co powinno być celem tej instytucji, z którą przynajmniej raz w życiu człowiek może się zetknąć. Definicje zazwyczaj mają to do siebie, że stanowią tylko skrót myślowy szerszego opisu i nie zawsze sprawdzają się w realiach. Powiem szczerze, w rzeczywistości ma się jednak o niebo inaczej.
Skąd to wiem? Po ukończeniu niezbyt przyszłościowego, ale wielce obleganego kierunku studiów wyższych, dołączyłam do osób bezrobotnych, poprzez co mogłam w pełni poznać koloryt lokalny. Pierwsze starcie było nad wymiar spokojne. Po przyjściu do urzędu pracy, należy podać swe dane osobowe i wypisać kwestionariusz. W nim należy ująć wcześniejsze miejsca zatrudnienia i wypisać zawody, jakimi jesteśmy zainteresowani. Następnie otrzymujemy numerek (niektórzy żartowali, że to jak liczby w grze bingo- no cóż można i tak sobie poprawić humor) i czekamy, aż pojawi się na tablicy. Czasem porę oczekiwania można porównać do czekania na przysłowiowe zbawienie. Niektórzy niecierpliwi próbowali wprowadzić elementy przekupstwa, płacąc za lepsze miejsce w kolejce do urzędnika.
Urzędnik też człowiek, każdy powie, jednak w tym wypadku wszelakie momenty sympatii czy przychylności odchodzą na margines. Osoby te są tu po to, by raczej uprzykrzały życie, a nie pomagały. Wiem, że w tym momencie uogólniam, ale w mej ,,karierze’’ bezrobotnej nie spotkałam ani razu na twarzy urzędnika jakąkolwiek oznakę radości. Lecz nie wymagajmy zbyt wiele, to praca jak każda inna. Jednak, by funkcję tę sprawować jak najlepiej i by nie uprzykrzać już i tak bezrobotnym życia, trochę serdeczności w każdym z nas drzemie.
Zatem po przejściu procedury wstępnej, pani urzędniczka założyła teczkę z moimi personaliami i ot wszystko. Podałam prośbę o przyznanie zapomogi z urzędu pracy, jednak dowiedziałam się, że osoby, które dwa lata nie odpracowały nie mają prawa się ubiegać o ten przywilej. I tak w te i we wte z pismem, potem po decyzję, z negatywną odpowiedzią... i tak w koło.
Plusy i minusy? Nie poinformowanie urzędu pracy w terminie 3 dni, o tym, że się dostało pracę, w efekcie powoduje wypisanie z ewidencji, a co za tym idzie, likwidacja ubezpieczenia. Zatem nie zabawiłam długo i już chcieli mnie wyrzucić, z powodu opóźnienia zgłoszenia podjęcia pracy. Nie byłam sama w tym dniu, którą wezwała sobie p. kierownik, by ,,rozwiązać’’ sytuację. Po tygodniu rozważań i rozmowach z osobami ,,z góry’’ wezwano mnie, by odczytać ,,wyrok’’. Jednak ,,wysoka ciżba’’ się ulitowała, sprawdzając me niskie zarobki i tym samym ,,zmartwychwstałam’’, by dołączyłyć ponownie do grona bezrobotnych.
W każdym miesiącu należy się ewidować, pokazać i przynieść wypis z zarobkami, bo broń Boże, żeby przekroczyły one choć koronę ustalonych limitów, wtedy wypis z ewidencji gwarantowany.
Nomen omen po raz drugi zostałam usunięta z listy (tak jak czasem zdarza się wagarowiczom na studiach wyższych) jednak uspokoiła mnie pani, że już od kolejnego dnia, mogę ponownie wrócić w szeregi. I jak tu zrozumieć biurokrację? Po prostu na usta ciśnie mi się jedno jedyne słowo na p- paranoja!
Do całej sytuacji podchodzę z optymizmem, bo jak inaczej. W państwie, gdzie pieniądze są, ale nie dla każdego, gdzie ludność również, tak jak w Polsce, ucieka do zachodnich państw za dobrobytem. Cieszę się, że już w styczniu będę mogła poprawić statystykę urzędu pracy, bo każdy człowiek rezygnujący z własnej woli, lub ten, kto otrzyma pracę, automatycznie jest wykasowywany z listy bezrobotnych.
Zatem życzę wszystkim, by choć raz wzięli udział w przedstawieniu, gdzie urzędnik jest aktorem a klient powietrzem. Za taki spektakl płacimy wiele…